sobota, 8 lutego 2014

Prolog

Proszę by traktować tą powieść, lekko i z przymrużeniem oka, bo jest to całkowita fikcja. Nieistniejące miasta, nieistniejące prawa, nieistniejący ludzie. Początek jest raczej na wesoło, lekko komicznie rozpisany, bo czasami w życiu rządzi przypadek. Chodziło mi o pokazanie różnic między chłopakami. Mam nadzieję, że mi się to udało.

Rankiem, kiedy zdawało się wznosić nad wieżowce żółte niczym żarówa słońce, dwóch młodych mężczyzn przebierało nogami ile tchu na bieżni. Danielowi zdawało się, że lada moment wypluje swoje płuca, które i tak sporo już nadwyrężył popadając w nałóg nikotynowy. Lukas zdawał się nie mieć tego problemu, biegł i biegł, program przyspieszał, a jemu zdawało się nie robić to żadnej różnicy. Daniel w końcu się poddał, pociągnął za sznureczek awaryjny, a bieżnia stanęła. Momentalnie zgiął się w pół, oparł dłonie na kolanach i zaczął dyszeć. Lukas wcisnął jeden z przycisków i zaczął szybko maszerować, stopniowo zwalniać. Spojrzał z politowaniem na swojego przyrodniego brata, miał ich aż czworo, ale to z Danielem był najbardziej zżyty, pomimo, że byli zupełnie różni.
– Kondycja ci spadła – rzekł i przywołał na usta szeroki uśmiech, odsłaniając górny rząd białych jak śnieg zębów.
– Nie zaprzeczam, nie zaprzeczam. – Daniel sięgnął do swojej kostki, tam miał przymocowany bidon z wodą z cukrem, która zapewniała odpowiednią dawkę energii na kolejne ćwiczenia.
– Coś się działo jak mnie nie było?
– To samo, tylko mniej treningów. Ojciec wyjechał, było luźniej. Tylko Kevin sobie nie odpuszczał – odpowiedział.
– Kevin, najbardziej ambitny z nas.
– Ja bym powiedział, że najbardziej systematyczny i konsekwentny. Ty to sportowiec, ja artysta i architekt, Martin tancerz i projektant, Nataniel to humanista i literat, Kevin ścisłowiec, lekarz. Lekarze są systematyczni, poukładani, konsekwentni, nie ma więc w tym nic dziwnego – powiedział Daniel, co jakiś czas robiąc głębszy wdech, bo nadal zmęczenie po biegu dawało o sobie znać. – Zrobię kilkadziesiąt pompek i obudzę Natanka.
Lukas się zaśmiał.
– Dobrze wiesz, że on nienawidzi tego zdrobnienia.
– A myślisz, że dlaczego tak mówię?
– Masz racje, faktu, że robisz to specjalnie nie brałem pod uwagę.
– Idę wieczorem do klubu, muszę skorzystać z uroku miasta.
– Musisz znaleźć własną… właściwie to można ją nazwać przyszłą żoną. – Lukas mówił nie odpuszczając sobie szybkiego marszu. Po jego czole spływał pot grubymi kroplami, a koszulka na plecach i klacie aż ociekała, taka była mokra. Zdawało się, że mógłby ją wykręcić, a wtedy powstałaby całkiem spora kałuża.
Daniel zrobił trzydzieści osiem pompek, wypił do końca napój jaki miał w bidonie, ruszył pod prysznic i udał się na obudzenie Nataniela, swojego rodzonego brata. Pamiętał dzień, w którym trafili do Instytutu. On miał jedenaście lat, a Nataniel sześć. Pamiętał jak Natan się bał, jak płakał nocami, jak krzyczał podczas kar, a potem po prostu nawykł do takiego, a nie innego planu dnia. On sam nie pamięta by kiedyś się buntował. Podpadł za kilka głupot, ale nie przeszkadzało mu wstawanie o świcie, treningi, nauka… ufał tym ludziom, wierzył, że chcą z niego zrobić lepszego człowieka. Daniel tłumaczył to sobie tak, że wszystko jest lepsze od morza alkoholu lanego w gardło każdego dnia, obelg, krzyków i rzucania czym popadnie. Nie tęsknił za rodzicami, nie chciał ich znać. Nataniel był młodszy, mniej rozumiał, był bardzo zżyty z matką. Pewnego dnia jednak o niej zapomniał, pamięć nieszkolona w tym kierunku się zatarła, pozostał jakiś niewielki ślad, ale było to bez większego znaczenia.
– Gówniarz, wstawaj! – krzyknął dwudziestopięciolatek i rzucił w brata poduszką, która leżała na podłodze.
Takie rzeczy jak poduszki na podłodze, w pokoju Natana były rzadkością. Chłopak był bardzo poukładany, może nie aż tak pedantyczny jak Kevin czy Lukas, ale względnie ogarnięty. Daniel i Martin to zupełnie inna bajka. Martin nie lubił sprzątać, a Daniel kochał artystyczny nieład.
– Natan, kurwa, dochodzi pora dochodzi pora obiadu, już dwunasta! – krzyknął niemal do samego ucha ubranego w koszule mężczyzny. – Dlaczego ty śpisz w ubraniu?
– Wypiłem, byłem na prawie – wybełkotał Nataniel, odnalazł czapkę, która leżała na podłodze przy łóżku, założył ją na głowę tak by nie raziło go słońce w oczy. Spał dalej.
– Na czym byłeś – Daniel był zdezorientowany.
– Uczelni, poznałem ją. Obiecałem jacht. Mam już za sobą zabawę w randki. Czas odpocząć.
– Znalazłeś ją pierwszego dnia?
Nataniel podniósł głowę, odchylił daszek białego beretu nieco do góry i spojrzał przymrużonymi, zmęczonymi i zapitymi oczami na starszego brata.
– Eheś, nie jestem zbyt wymagający – odpowiedział, po czym twarzą pierdolnął o poduszkę i spał dalej.
– Jeśli ona się z tobą porozumie, to będę pod wielkim wrażeniem jej zdolności telepatycznych – rzucił z przyganą Daniel. Wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Nawet nie starał się zamknąć ich cicho. Wręcz przeciwnie, starał się by dźwięk rozszedł się jak najdalej, a w pokoju Nataniela by aż dudniło echo. Kiedy usłyszał huk, przystanął i uśmiechnął się promiennie.
– No! Łeb mi pęka! – krzyknął Natanek.
– I tak ma być – skwitował swoje poczynania Daniel, uśmiechnął się jeszcze szerzej i ruszył w kierunku jadalni.
– To ostatni raz gdy wam gotuje – powiedziała starsza kobieta.
– Jeszcze dwa tygodnie – rzekł zdezorientowany Martin, był trochę jak dziecko, miał niemal łzy w oczach i kochał dobrą kuchnie.
– Przerzucicie się na bary…
– Nie tknę fast foodu – zaprotestował Kevin. – To niezdrowe.
– Życie jest niezdrowe, a je dawkujesz każdego dnia – powiedział z kpiną Daniel. – Natan śpi, zjemy bez niego, taki wyjątek.
– Gdzie w tym mieście jest jakaś zdrowa kuchnia? – dopytywał poddenerwowany Kev.
– W google maps sobie sprawdzisz – przyciszył go Lukas. – Według listu jestem szefem – powiedział nieco smutniej niż powinien. Rzucił kartką na stół.
– To mnie akurat nie dziwi. Byłeś ich ulubieńcem. – Daniel wzruszył ramionami.
– Nie chcę się rządzić, nie jestem taki. Na jachcie, gdy już będziemy w komplecie, w dziesięć osób, obmyślimy jakiś plan działania, glosy, wybory, podzielimy role. Nie lubię bałaganu.
– Jestem za – poparł Kev. – Musimy mieć system, inaczej padniemy skacząc sobie do oczu.
– To fakt, niepodważalny. – Martin uniósł zabawnie brwi i zrobił minę, która wskazywała na „róbta jak chceta, bylebyście mnie nie poszkodowali”.
Daniel zasiadł do stołu, czekał aż kucharka nałoży mu na talerz ziemniaki i sojowego kotleta. Nie przepadał za nimi, ale nie marudził. Jadał już w życiu gorsze… i nie były to kotlety.
– Nataniel znalazł Idealną – zwrócił się do braci.
– Gdzie? – dopytywał Kev. Wydawało się jakby sam miał zamiar udać się do tego miejsca i zgarnąć jakąś dla siebie.
– Na jakimś prawie. Nie zrozumiesz, bo ja ledwie rozumiałem jego bełkot. Nie możemy tego zostawiać na ostatnią chwilę. Ubiegł mnie mój młodszy brat. To moja prywatna porażka i drzazga w me serce – odpowiedział młody malarz i rzeźbiarz, ale także świetny wykładowca historii sztuki, był tez architektem.
– Popieram. – Lukas jakby nagle zdał sobie sprawę z wypowiedzianego słowa i pokiwał na boki. – Znaczy nie to o drzazgach w sercu… nie lubię metafor. Zwyczajnie trzeba się streścić. Nie ma na świecie takiej idiotki, która dziś pozna faceta, a jutro wyjedzie z nim na kraniec świata. Zresztą idiotki nie są przez nas pożądane.
– Ja stawiam na klub, znajdę jakąś barmankę, z ambicjami, co tak dorabia do studiów. Ewentualnie zdolną ale leniwą.
– I problem na całe życie. Jak leniwa to jej do książki nie zagnasz – zwrócił uwagę Danielowi Kevin.
– Ja już sobie poradzę, ty się nie martw. Zastanów się lepiej jak taki sztywniak jak ty znajdzie żonkę. Pójdziesz do muzeum? – Daniel się zaśmiał.
– Obyś się jeszcze nie zdziwił. – To było ja rzucenie wyzwania starszemu o rok przyrodniemu bratu.
– A ty Lukas, masz plan?
– Ja pójdę potańczyć. Na to zawsze się jakaś złapie, a w tym jestem mistrzem. Znam każdy rodzaj – pochwalił się Martin wchodząc w słowo Lukasowi, ale natychmiast za to przeprosił i rozpoczął jedzenie.
– Nie wiem, pobiegam, może się trafi jakaś.
– Ja myślę, że idziemy w złą stronę – stwierdził Daniel, a trzy pary oczu momentalnie się w niego wlepiły, jakby był co najmniej jakimś smakowitym kąskiem. Poczuł się nieswojo. Nie lubił być obiektem obserwacji i to tak jawnej. – Ojciec mówił, że to przeciwieństwa się przyciągają i tworzą spójną całość. Ojciec Henryk.
– Ulrych za to powtarzał by nie była za bardzo inna, bo będzie problem ją wychować. I bądź tu człowiek mądry. – Lukas pokiwał głową na boki.
– Dla mnie ważne by gotowała – odezwał się Kevin. – Zdrowo gotowała – dodał, a reszta się roześmiała, albo co najmniej uśmiechnęła.
– Seks musi być, pierwsza klasa, bez nudy – wyznał swoje pragnienia Lukas.
– Ja nie będę wymagający. Byleby mi po głowie nie skakała.
– To idź tam gdzie trampoliny – powiedział Martin. Daniel nie zrozumiał aluzji więc spojrzał z zaciekawieniem. – Kierując się tym o przeciwieństwach, to chyba powinna…
– A chcesz bym co rano ją rozliczał dla przypomnienia? No właśnie, ja też tego nie chcę. Nie przepadam za sportem i męczeniem się, a taki pasek to jednak waży.
– Ten twój z pewnością, ze sto gram – zakpił Kev.
– Oj tam, oj tam. Daje nam tydzień, Lukas?
– Zgadzam się. Potem trzeba już się szykować do wypłynięcia. Dziewczyny spakować, wiedzieć co lubią, czego która potrzebuje. Bądźmy nieco dżentelmenami.
– Wątpię, że ty znasz takie słowo, a przynajmniej stawiam pod sporawym znakiem zapytania, że znasz jego znaczenie, a jeśli znasz, to stawiam głowę, że go nie rozumiesz – odezwał się głos zza pleców Lukasa.
– Masz coś do mnie Natanku?
– Nie mów tak! Natan, albo Nataniel. Koniec kropki nad i. Nie chcę jeść, chcę pić – rzucił ostatnie zdanie do kucharki, która właśnie już miała podawać najmłodszemu z Idealnych talerz i resztę zastawy.
– A co, kacyk braciszka złapał. Opowiadaj.
– O kacyku? – zdziwił się humanista. Teraz wyglądał już znacznie lepiej. Należał do elegantów, często ubranych na biało. Miał więc na sobie biały beret, białą koszule i krótkie, popielate, materiałowe spodenki, zapinane na guzik, wzorowane na długich garniturowych. Było to ostatnie z dzieł Martina. Był z tej nowej kolekcji bardzo dumny.
– Szczerze to ja bym zaproponował to mojej asystentce. Młoda, na praktykach – przypomniał sobie nagle Klarysę Martin. – Kiepsko tańczy, ale zawsze chciała się nauczyć. Ufa mi, chyba nawet się jej podobam.
– Popieram, zgrabna dziewczyna, taka czarnula – przypomniał sobie wygląd asystentki Nataniel. – Moja ma na imię Kornelia, blondyneczka, młoda, a jaki uśmiech.
– Właśnie, co ty o tym prawie bełkotałeś?
– Byłem po duplikat dyplomu na uczelnie. Jestem najmłodszym prawnikiem jaki im się zdarzył. Miałem szesnaście lat trafiając na uczelnie. Brawa, gdzie moje brawa? – zapytał.
– O Korneli mów – polecił Lukas.
– Szukałem gabinetu, pozmieniali tam wszystko. Córka sprzątaczki…
– Kornelia to córka sprzątaczki!? – zdziwił się Daniel.
– A niby prawnik, powinien być inteligentny – rzucił Kevin.
– Kornelia to córka woźnego, a nie sprzątaczki – wyjaśnił Nataniel z pogardą, ale nie dla zawodu niedoszłego-przyszłego teścia, a dla swoich braci.
– Nie no dobra, ojciec gamoń, ale to jeszcze o córce nie świadczy – stwierdził Luk. – Jaka jest?
– Zgrabna, piękna, uśmiechnięta, wesoła i co najważniejsze chce jechać.
– Co!!! – pozostali nie mogli uwierzyć.
– Jej marzenie to wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet – wyśpiewał refren znanej piosenki Natan, trzeba było przyznać, że wyszło mu to bardzo zgrabnie. – Uznała, że ostatecznie może być jacht zamiast pociągu. Stwierdziła, że to nawet lepiej, nigdy nie widziała oceanu.
Lukas się zaśmiał, złożył ręce na piersi i zabujał się na krześle. Nataniel na niego spojrzał zaskoczony.
– Ty to jednak jesteś w tym czepku urodzony. Zawsze ci się wszystko udaje i to bez kiwnięcia palcem.
– Taki mój urok, moim światem rządzą same przypadki. – Nataniel uśmiechnął się uroczo, niczym mały łobuziak po spłataniu najlepszego figla w swoim krótkim życiu, ale bez entuzjazmu. Jakby w ten psot nie włożył żadnej energii, jakby po prostu samo wyszło po jego myśli.
– Tylko czemu twój świat to same pozytywne przypadki? – zapytał Lukas.
– Czemu się mnie czepiasz? A czy to moja wina? Mam monopol na szczęście. Nie mam żadnego patentu, ani systemu, tak jest, los tak chce, gwiazdy mi sprzyjają, albo Bóg może ma w tym udział. Ja sam nie wiem. Jakbym wiedział, to bym się z wami tym podzielił, jesteście moimi braćmi, chcę dla was wszystkiego co najlepsze, wszystkiego co i sam mam.
– Piękna mowa, papugo – rzucił Daniel.
– Papuga, rzekł mężczyzna w marynarce w kolorze cytryny i spodniach tak zielonych, że aż widocznych w ciemnościach nawet egipskich. Dla wyjaśnienia, jakby któryś z was nie wiedział co to są egipskie ciemności, to…
– Wiemy Kev, wiemy – uciszył najnudniejszego z braci Lukas. – Skończyłem posiłek. Pójdę pod gimnazjum, popodnosić się na poręczach.
– Dlaczego gimnazjum? – zdziwił się Martin.
– A no widzisz stary, lubię młodsze – odpowiedział mężczyzna nie mający na sobie góry odzienia.
Lukas opuścił jadalnie, z wieszaka przy samym wyjściu zdjął biała bluzę na zamek, założył ją na nagi tors i zapiął niemal pod samą szyje. Ruszył biegiem. On bardzo nie lubił chodzić, ani wolno się poruszać. Według niego trzeba było działać zawsze sprawnie, szybko, a nie niczym emeryt. Skąd mógł wiedzieć, że niecałe pół godziny później dostanie nagłego olśnienia i strzała amora trafi go akurat na widok tej małej, szczupłej, która nawet zwolnienie z W-F załatwiła sobie na lewo, bo bardzo nienawidziła ćwiczeń, biegów, a nawet gry w siatkówkę.
– To ja na drinka.
– Jedyny bar czynny o tej godzinie to striptiz – wyjaśnił Kevinowi Daniel.
– No to co. Wypije, czas minie. Jutro pójdę do biblioteki.
– Ja pojadę motocyklem. Lubię patrzeć na druty kolczaste, jakoś tak mnie pozytywnie nastrajają. Dodają artystycznego smaczku moim rzeźbą.
– Uległej i posłusznej tam raczej nie znajdziesz, artysto – zakpił Kevin.
– Ty w barze ze striptizem też raczej na porządną nie trafisz, więc przygadał kocioł garnkowi.
– Ja akurat odłożyłem poszukiwania na jutro.
– To ja na pojutrze, mnie się w sumie do ożenku nie spieszy – powiedział pewnie Daniel. Wyszedł trzaskając drzwiami. Wsiadł na motocykl, cross terenowy i ruszył drogą przez las.
Wszystko ułożyło się nie po ich myśli, albo raczej przeznaczenie wybrało za nich. Kevin w barze ze striptizem wpadł na jedną z pan, gdy wychodziła z toalety, urzekła go ciałem, a najbardziej to tatuażem. Bardzo subtelną różą na lewej piersi, ledwie wyglądającej zza materiał bluzki. Kev był porządny, wszystko robił zazwyczaj jak należy, ale tego dnia coś w nim się obudziło. Nie chciał by ta kobieta rozbierała się na oczach tych wszystkich mężczyzn. Zaczaił się na nią jeszcze przed występem. Poprosił Martina o pomoc, sam by ni dał rady. Mart podjechał starym pikapem, a Kev wyprowadził dziewczynę ewakuacyjnym wyjściem i wrzucił do samochodu, ale bardzo delikatnie by nie uczynić jej żadnej krzywdy. Ruda Marika sądziła, że chodzi tylko o okup, nie bała się więc. Jej ojciec był bogaty, a dla niej taniec był hobby i sposobem na rutynę i nudę perfekcyjnie bogatego świata. Dlatego tez piła, ćpała i uprawiała przypadkowy, często byle jaki seks.
Daniel, ten który nigdy nie chciał się ustatkować. Zajechał pod kościół, niemal wjechał motocyklem do środa podczas trwania mszy świętej.
– Niech ksiądz nam udzieli ślubu! Jesteśmy zakochani. Zaraz tu zjawi się mój młodszy brat z naszymi dokumentami, to sprawa życia lub śmierci! – wykrzykiwał artysta nadal ubrany na neonowo, z turkusowym kaskiem w dłoni.
– Daniel? Nie wierzę, uczyłem cię religii. Pamiętam cię.
– Świetnie, to udzieli nam ksiądz ślubu?
– Nie byłeś na ani jednych zajęciach. Pamiętam tylko tych którzy unikali mnie jak diabeł wody święconej.
– Chcę się nawrócić, nie może ojciec tego zabronić, zakazać, stać mi na drodze. Błagam, uklęknę.
– Klękaj idioto, zaraz tu przybędzie policja – poganiała go Amanda.
Daniel klęknął, ona również.
– Mam dokumenty! – wbiegł Nataniel. Nagle przystanął, jakby dopiero co zdał sobie sprawę z tego, że jest w kościele. Przeżegnał się kulturalnie, tak jak wypadało. – Podpis rodziców, urząd, wszystko załatwiłem – dodał podając dokumenty na ręce ojca Dariusza.
– Nie powinienem tak bez zapowiedzi.
– Natanek, wyskakuj z kasy – szepnął bratu do ucha Daniel, który już powstał z kolan.
– Ale jak to, dlaczego? – dopytywał nie rozumiejąc.
– Jak to, to ty nie wiesz? I to jest twój brat? – zakpiła Amanda.
– Jak i co łaska będzie większa durniu, to i zapowiedzi się przyspieszy – wysyczał bratu do ucha Daniel.
– Aha – skwitował Nataniel.
Ceremonia ślubna obyła się, była bardzo przyspieszona, a młodym zakochanym obrączek użyczyło jakieś starsze małżeństwo już na samym krańcu swego żywota.
– Nam już się nie przydadzą, niedługo, oby wam posłużyły – rzekła przebiła, siwa kobieta.
– Dziękuje pani – powiedział z uroczym uśmiechem Daniel.
– Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, chłopcze – powiedział mąż tej kobiety.
W końcu padły te słowa „możesz pocałować pannę młodą” Daniel oczywiście pocałował już po samym „możesz” i całował aż do „młodą”. I w ten czas wtargnęła policja do tego świętego miejsca.
– Amanda Zoltan, pójdziesz z nami – zawołał jeden z funkcjonariuszy.
– Dlaczego? – zapytał Daniel pewny siebie.
– Została umieszczona w ośrodku dla trudnej młodzieży, tylko jej prawni opiekunowie…
– Bla, bla, bla – przerwał im Daniel. – Stek bzdur. Nigdzie jej nie umieszczałem. Jestem pełnoletni. Amanda Zoltan, to już Amanda Eldani, moja żona. Odpowiadam za nią.
Porucznik spojrzał na swoich towarzyszy, niedowierzał.
– Jestem prawnikiem, mój brat ma całkowitą racje. Rodzice tej piętnastolatki wyrazili zgodę na ślub, mamy to na piśmie. Ksiądz jak i urząd, wszystko legalnie. Nie macie prawa więc zabierać jej do zakładu zamkniętego, bez zgody mojego brata. Żegnamy panów. Tu są dokumenty. – Nataniel wyciągnął jakiś stek papierzysk z białego neseseru. – Możecie je zatrzymać, mam kilka kopi – dodał z wyższością, po czym wskazał swojemu bratu i jego małżonce wyście z kościoła. Naturalnie przy samym wyjściu jako jedyny się odwrócił i uczynił znak krzyża.

Pamiętaj, że każdy komentarz jest zachętą do tworzenia Instytutu Idealnych dalej :)

7 komentarzy:

  1. Póki co jest nietuzinkowe i zabawne. Spodziewałem się czegoś sztywnego, zmanieryzowanych chłopców, a tu widzę, że mają charakterki i to bardzo nakreślone.
    Póki co moja opinia to tak:
    Kevin - sztywny i taki strasznie chłodny
    Daniel - zabawny, trochę szalony jak to artysta
    Nataniel - w czepku urodzony, szczęściarz umiejący cieszyć się życiem
    Martin - spokojny, taki bardzo spanowany
    Lukas - tego nie mogę rozgryźć, wydaje się, że dużo wymaga od samego siebie, więc będzie wymagał też od innych, ale mogę się mylić.
    Czekam na rozwój wydarzeń, bo może będzie to coś innego, bo pomysł bardzo nowatorski.
    Interesują mnie też dziewczyny, mam wrażenie, że oni się w te pary tak dobrali, jakby się niedobierali. Tak niepasująco do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Prolog mnie zaciekawił na tyle,że zacznę tu zaglądać.Masz ciekawy pomysł na historię tych młodych ludzi.Czekam na kolejną część :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapowiada się ciekawie, czekam na kolejną część. :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam to dwa razy, i bohaterowie jeszcze mi się mylą :) ale zapowiada się ciekawie:)


    A.

    OdpowiedzUsuń
  5. Całkiem wciągające to opowiadanie. Pisz dalej :)
    Lisiczka

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaciekawiło mnie, teraz czekam na kolejne części, dopiero wtedy będę w stanie to ocenić :) E.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapowiada się ciekawie, bohaterowie jeszcze mi się mylą ale mam nadzieje ze po paru opowiadaniach przestaną :)

    OdpowiedzUsuń