Proszę by traktować tą powieść, lekko i z przymrużeniem oka, bo jest to całkowita fikcja. Nieistniejące miasta, nieistniejące prawa, nieistniejący ludzie. Początek jest raczej na wesoło, lekko komicznie rozpisany, bo czasami w życiu rządzi przypadek. Chodziło mi o pokazanie różnic między chłopakami. Mam nadzieję, że mi się to udało.
Rankiem, kiedy zdawało się
wznosić nad wieżowce żółte niczym żarówa słońce, dwóch młodych mężczyzn
przebierało nogami ile tchu na bieżni. Danielowi zdawało się, że lada moment
wypluje swoje płuca, które i tak sporo już nadwyrężył popadając w nałóg
nikotynowy. Lukas zdawał się nie mieć tego problemu, biegł i biegł, program
przyspieszał, a jemu zdawało się nie robić to żadnej różnicy. Daniel w końcu
się poddał, pociągnął za sznureczek awaryjny, a bieżnia stanęła. Momentalnie
zgiął się w pół, oparł dłonie na kolanach i zaczął dyszeć. Lukas wcisnął jeden
z przycisków i zaczął szybko maszerować, stopniowo zwalniać. Spojrzał z
politowaniem na swojego przyrodniego brata, miał ich aż czworo, ale to z
Danielem był najbardziej zżyty, pomimo, że byli zupełnie różni.
– Kondycja ci spadła – rzekł i
przywołał na usta szeroki uśmiech, odsłaniając górny rząd białych jak śnieg
zębów.
– Nie zaprzeczam, nie
zaprzeczam. – Daniel sięgnął do swojej kostki, tam miał przymocowany bidon z
wodą z cukrem, która zapewniała odpowiednią dawkę energii na kolejne ćwiczenia.
– Coś się działo jak mnie nie
było?
– To samo, tylko mniej treningów.
Ojciec wyjechał, było luźniej. Tylko Kevin sobie nie odpuszczał – odpowiedział.
– Kevin, najbardziej ambitny z
nas.
– Ja bym powiedział, że
najbardziej systematyczny i konsekwentny. Ty to sportowiec, ja artysta i
architekt, Martin tancerz i projektant, Nataniel to humanista i literat, Kevin
ścisłowiec, lekarz. Lekarze są systematyczni, poukładani, konsekwentni, nie ma
więc w tym nic dziwnego – powiedział Daniel, co jakiś czas robiąc głębszy
wdech, bo nadal zmęczenie po biegu dawało o sobie znać. – Zrobię kilkadziesiąt
pompek i obudzę Natanka.
Lukas się zaśmiał.
– Dobrze wiesz, że on nienawidzi
tego zdrobnienia.
– A myślisz, że dlaczego tak
mówię?
– Masz racje, faktu, że robisz
to specjalnie nie brałem pod uwagę.
– Idę wieczorem do klubu, muszę
skorzystać z uroku miasta.
– Musisz znaleźć własną…
właściwie to można ją nazwać przyszłą żoną. – Lukas mówił nie odpuszczając
sobie szybkiego marszu. Po jego czole spływał pot grubymi kroplami, a koszulka
na plecach i klacie aż ociekała, taka była mokra. Zdawało się, że mógłby ją
wykręcić, a wtedy powstałaby całkiem spora kałuża.
Daniel zrobił trzydzieści osiem
pompek, wypił do końca napój jaki miał w bidonie, ruszył pod prysznic i udał
się na obudzenie Nataniela, swojego rodzonego brata. Pamiętał dzień, w którym
trafili do Instytutu. On miał jedenaście lat, a Nataniel sześć. Pamiętał jak
Natan się bał, jak płakał nocami, jak krzyczał podczas kar, a potem po prostu
nawykł do takiego, a nie innego planu dnia. On sam nie pamięta by kiedyś się
buntował. Podpadł za kilka głupot, ale nie przeszkadzało mu wstawanie o świcie,
treningi, nauka… ufał tym ludziom, wierzył, że chcą z niego zrobić lepszego
człowieka. Daniel tłumaczył to sobie tak, że wszystko jest lepsze od morza
alkoholu lanego w gardło każdego dnia, obelg, krzyków i rzucania czym popadnie.
Nie tęsknił za rodzicami, nie chciał ich znać. Nataniel był młodszy, mniej
rozumiał, był bardzo zżyty z matką. Pewnego dnia jednak o niej zapomniał,
pamięć nieszkolona w tym kierunku się zatarła, pozostał jakiś niewielki ślad, ale
było to bez większego znaczenia.
– Gówniarz, wstawaj! – krzyknął dwudziestopięciolatek
i rzucił w brata poduszką, która leżała na podłodze.
Takie rzeczy jak poduszki na
podłodze, w pokoju Natana były rzadkością. Chłopak był bardzo poukładany, może
nie aż tak pedantyczny jak Kevin czy Lukas, ale względnie ogarnięty. Daniel i
Martin to zupełnie inna bajka. Martin nie lubił sprzątać, a Daniel kochał artystyczny
nieład.
– Natan, kurwa, dochodzi pora
dochodzi pora obiadu, już dwunasta! – krzyknął niemal do samego ucha ubranego w
koszule mężczyzny. – Dlaczego ty śpisz w ubraniu?
– Wypiłem, byłem na prawie –
wybełkotał Nataniel, odnalazł czapkę, która leżała na podłodze przy łóżku,
założył ją na głowę tak by nie raziło go słońce w oczy. Spał dalej.
– Na czym byłeś – Daniel był
zdezorientowany.
– Uczelni, poznałem ją.
Obiecałem jacht. Mam już za sobą zabawę w randki. Czas odpocząć.
– Znalazłeś ją pierwszego dnia?
Nataniel podniósł głowę,
odchylił daszek białego beretu nieco do góry i spojrzał przymrużonymi, zmęczonymi
i zapitymi oczami na starszego brata.
– Eheś, nie jestem zbyt
wymagający – odpowiedział, po czym twarzą pierdolnął o poduszkę i spał dalej.
– Jeśli ona się z tobą
porozumie, to będę pod wielkim wrażeniem jej zdolności telepatycznych – rzucił
z przyganą Daniel. Wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Nawet nie starał się
zamknąć ich cicho. Wręcz przeciwnie, starał się by dźwięk rozszedł się jak
najdalej, a w pokoju Nataniela by aż dudniło echo. Kiedy usłyszał huk,
przystanął i uśmiechnął się promiennie.
– No! Łeb mi pęka! – krzyknął
Natanek.
– I tak ma być – skwitował swoje
poczynania Daniel, uśmiechnął się jeszcze szerzej i ruszył w kierunku jadalni.
– To ostatni raz gdy wam gotuje
– powiedziała starsza kobieta.
– Jeszcze dwa tygodnie – rzekł
zdezorientowany Martin, był trochę jak dziecko, miał niemal łzy w oczach i
kochał dobrą kuchnie.
– Przerzucicie się na bary…
– Nie tknę fast foodu – zaprotestował
Kevin. – To niezdrowe.
– Życie jest niezdrowe, a je
dawkujesz każdego dnia – powiedział z kpiną Daniel. – Natan śpi, zjemy bez
niego, taki wyjątek.
– Gdzie w tym mieście jest jakaś
zdrowa kuchnia? – dopytywał poddenerwowany Kev.
– W google maps sobie sprawdzisz
– przyciszył go Lukas. – Według listu jestem szefem – powiedział nieco smutniej
niż powinien. Rzucił kartką na stół.
– To mnie akurat nie dziwi.
Byłeś ich ulubieńcem. – Daniel wzruszył ramionami.
– Nie chcę się rządzić, nie
jestem taki. Na jachcie, gdy już będziemy w komplecie, w dziesięć osób,
obmyślimy jakiś plan działania, glosy, wybory, podzielimy role. Nie lubię
bałaganu.
– Jestem za – poparł Kev. –
Musimy mieć system, inaczej padniemy skacząc sobie do oczu.
– To fakt, niepodważalny. –
Martin uniósł zabawnie brwi i zrobił minę, która wskazywała na „róbta jak
chceta, bylebyście mnie nie poszkodowali”.
Daniel zasiadł do stołu, czekał
aż kucharka nałoży mu na talerz ziemniaki i sojowego kotleta. Nie przepadał za
nimi, ale nie marudził. Jadał już w życiu gorsze… i nie były to kotlety.
– Nataniel znalazł Idealną –
zwrócił się do braci.
– Gdzie? – dopytywał Kev.
Wydawało się jakby sam miał zamiar udać się do tego miejsca i zgarnąć jakąś dla
siebie.
– Na jakimś prawie. Nie
zrozumiesz, bo ja ledwie rozumiałem jego bełkot. Nie możemy tego zostawiać na
ostatnią chwilę. Ubiegł mnie mój młodszy brat. To moja prywatna porażka i
drzazga w me serce – odpowiedział młody malarz i rzeźbiarz, ale także świetny
wykładowca historii sztuki, był tez architektem.
– Popieram. – Lukas jakby nagle
zdał sobie sprawę z wypowiedzianego słowa i pokiwał na boki. – Znaczy nie to o
drzazgach w sercu… nie lubię metafor. Zwyczajnie trzeba się streścić. Nie ma na
świecie takiej idiotki, która dziś pozna faceta, a jutro wyjedzie z nim na
kraniec świata. Zresztą idiotki nie są przez nas pożądane.
– Ja stawiam na klub, znajdę
jakąś barmankę, z ambicjami, co tak dorabia do studiów. Ewentualnie zdolną ale
leniwą.
– I problem na całe życie. Jak
leniwa to jej do książki nie zagnasz – zwrócił uwagę Danielowi Kevin.
– Ja już sobie poradzę, ty się
nie martw. Zastanów się lepiej jak taki sztywniak jak ty znajdzie żonkę.
Pójdziesz do muzeum? – Daniel się zaśmiał.
– Obyś się jeszcze nie zdziwił.
– To było ja rzucenie wyzwania starszemu o rok przyrodniemu bratu.
– A ty Lukas, masz plan?
– Ja pójdę potańczyć. Na to
zawsze się jakaś złapie, a w tym jestem mistrzem. Znam każdy rodzaj – pochwalił
się Martin wchodząc w słowo Lukasowi, ale natychmiast za to przeprosił i
rozpoczął jedzenie.
– Nie wiem, pobiegam, może się
trafi jakaś.
– Ja myślę, że idziemy w złą
stronę – stwierdził Daniel, a trzy pary oczu momentalnie się w niego wlepiły,
jakby był co najmniej jakimś smakowitym kąskiem. Poczuł się nieswojo. Nie lubił
być obiektem obserwacji i to tak jawnej. – Ojciec mówił, że to przeciwieństwa
się przyciągają i tworzą spójną całość. Ojciec Henryk.
– Ulrych za to powtarzał by nie
była za bardzo inna, bo będzie problem ją wychować. I bądź tu człowiek mądry. –
Lukas pokiwał głową na boki.
– Dla mnie ważne by gotowała –
odezwał się Kevin. – Zdrowo gotowała – dodał, a reszta się roześmiała, albo co
najmniej uśmiechnęła.
– Seks musi być, pierwsza klasa,
bez nudy – wyznał swoje pragnienia Lukas.
– Ja nie będę wymagający. Byleby
mi po głowie nie skakała.
– To idź tam gdzie trampoliny –
powiedział Martin. Daniel nie zrozumiał aluzji więc spojrzał z zaciekawieniem.
– Kierując się tym o przeciwieństwach, to chyba powinna…
– A chcesz bym co rano ją rozliczał
dla przypomnienia? No właśnie, ja też tego nie chcę. Nie przepadam za sportem i
męczeniem się, a taki pasek to jednak waży.
– Ten twój z pewnością, ze sto
gram – zakpił Kev.
– Oj tam, oj tam. Daje nam
tydzień, Lukas?
– Zgadzam się. Potem trzeba już
się szykować do wypłynięcia. Dziewczyny spakować, wiedzieć co lubią, czego
która potrzebuje. Bądźmy nieco dżentelmenami.
– Wątpię, że ty znasz takie
słowo, a przynajmniej stawiam pod sporawym znakiem zapytania, że znasz jego
znaczenie, a jeśli znasz, to stawiam głowę, że go nie rozumiesz – odezwał się
głos zza pleców Lukasa.
– Masz coś do mnie Natanku?
– Nie mów tak! Natan, albo
Nataniel. Koniec kropki nad i. Nie chcę jeść, chcę pić – rzucił ostatnie zdanie
do kucharki, która właśnie już miała podawać najmłodszemu z Idealnych talerz i
resztę zastawy.
– A co, kacyk braciszka złapał.
Opowiadaj.
– O kacyku? – zdziwił się
humanista. Teraz wyglądał już znacznie lepiej. Należał do elegantów, często
ubranych na biało. Miał więc na sobie biały beret, białą koszule i krótkie,
popielate, materiałowe spodenki, zapinane na guzik, wzorowane na długich
garniturowych. Było to ostatnie z dzieł Martina. Był z tej nowej kolekcji
bardzo dumny.
– Szczerze to ja bym zaproponował
to mojej asystentce. Młoda, na praktykach – przypomniał sobie nagle Klarysę
Martin. – Kiepsko tańczy, ale zawsze chciała się nauczyć. Ufa mi, chyba nawet
się jej podobam.
– Popieram, zgrabna dziewczyna,
taka czarnula – przypomniał sobie wygląd asystentki Nataniel. – Moja ma na imię
Kornelia, blondyneczka, młoda, a jaki uśmiech.
– Właśnie, co ty o tym prawie
bełkotałeś?
– Byłem po duplikat dyplomu na
uczelnie. Jestem najmłodszym prawnikiem jaki im się zdarzył. Miałem szesnaście
lat trafiając na uczelnie. Brawa, gdzie moje brawa? – zapytał.
– O Korneli mów – polecił Lukas.
– Szukałem gabinetu, pozmieniali
tam wszystko. Córka sprzątaczki…
– Kornelia to córka
sprzątaczki!? – zdziwił się Daniel.
– A niby prawnik, powinien być
inteligentny – rzucił Kevin.
– Kornelia to córka woźnego, a
nie sprzątaczki – wyjaśnił Nataniel z pogardą, ale nie dla zawodu niedoszłego-przyszłego
teścia, a dla swoich braci.
– Nie no dobra, ojciec gamoń, ale
to jeszcze o córce nie świadczy – stwierdził Luk. – Jaka jest?
– Zgrabna, piękna, uśmiechnięta,
wesoła i co najważniejsze chce jechać.
– Co!!! – pozostali nie mogli
uwierzyć.
– Jej marzenie to wsiąść do
pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet – wyśpiewał refren
znanej piosenki Natan, trzeba było przyznać, że wyszło mu to bardzo zgrabnie. –
Uznała, że ostatecznie może być jacht zamiast pociągu. Stwierdziła, że to nawet
lepiej, nigdy nie widziała oceanu.
Lukas się zaśmiał, złożył ręce
na piersi i zabujał się na krześle. Nataniel na niego spojrzał zaskoczony.
– Ty to jednak jesteś w tym
czepku urodzony. Zawsze ci się wszystko udaje i to bez kiwnięcia palcem.
– Taki mój urok, moim światem
rządzą same przypadki. – Nataniel uśmiechnął się uroczo, niczym mały łobuziak
po spłataniu najlepszego figla w swoim krótkim życiu, ale bez entuzjazmu. Jakby
w ten psot nie włożył żadnej energii, jakby po prostu samo wyszło po jego
myśli.
– Tylko czemu twój świat to same
pozytywne przypadki? – zapytał Lukas.
– Czemu się mnie czepiasz? A czy
to moja wina? Mam monopol na szczęście. Nie mam żadnego patentu, ani systemu,
tak jest, los tak chce, gwiazdy mi sprzyjają, albo Bóg może ma w tym udział. Ja
sam nie wiem. Jakbym wiedział, to bym się z wami tym podzielił, jesteście moimi
braćmi, chcę dla was wszystkiego co najlepsze, wszystkiego co i sam mam.
– Piękna mowa, papugo – rzucił
Daniel.
– Papuga, rzekł mężczyzna w
marynarce w kolorze cytryny i spodniach tak zielonych, że aż widocznych w
ciemnościach nawet egipskich. Dla wyjaśnienia, jakby któryś z was nie wiedział
co to są egipskie ciemności, to…
– Wiemy Kev, wiemy – uciszył
najnudniejszego z braci Lukas. – Skończyłem posiłek. Pójdę pod gimnazjum,
popodnosić się na poręczach.
– Dlaczego gimnazjum? – zdziwił
się Martin.
– A no widzisz stary, lubię
młodsze – odpowiedział mężczyzna nie mający na sobie góry odzienia.
Lukas opuścił jadalnie, z
wieszaka przy samym wyjściu zdjął biała bluzę na zamek, założył ją na nagi tors
i zapiął niemal pod samą szyje. Ruszył biegiem. On bardzo nie lubił chodzić,
ani wolno się poruszać. Według niego trzeba było działać zawsze sprawnie,
szybko, a nie niczym emeryt. Skąd mógł wiedzieć, że niecałe pół godziny później
dostanie nagłego olśnienia i strzała amora trafi go akurat na widok tej małej,
szczupłej, która nawet zwolnienie z W-F załatwiła sobie na lewo, bo bardzo
nienawidziła ćwiczeń, biegów, a nawet gry w siatkówkę.
– To ja na drinka.
– Jedyny bar czynny o tej
godzinie to striptiz – wyjaśnił Kevinowi Daniel.
– No to co. Wypije, czas minie.
Jutro pójdę do biblioteki.
– Ja pojadę motocyklem. Lubię
patrzeć na druty kolczaste, jakoś tak mnie pozytywnie nastrajają. Dodają
artystycznego smaczku moim rzeźbą.
– Uległej i posłusznej tam
raczej nie znajdziesz, artysto – zakpił Kevin.
– Ty w barze ze striptizem też
raczej na porządną nie trafisz, więc przygadał kocioł garnkowi.
– Ja akurat odłożyłem
poszukiwania na jutro.
– To ja na pojutrze, mnie się w
sumie do ożenku nie spieszy – powiedział pewnie Daniel. Wyszedł trzaskając
drzwiami. Wsiadł na motocykl, cross terenowy i ruszył drogą przez las.
Wszystko ułożyło się nie po ich
myśli, albo raczej przeznaczenie wybrało za nich. Kevin w barze ze striptizem
wpadł na jedną z pan, gdy wychodziła z toalety, urzekła go ciałem, a
najbardziej to tatuażem. Bardzo subtelną różą na lewej piersi, ledwie
wyglądającej zza materiał bluzki. Kev był porządny, wszystko robił zazwyczaj
jak należy, ale tego dnia coś w nim się obudziło. Nie chciał by ta kobieta
rozbierała się na oczach tych wszystkich mężczyzn. Zaczaił się na nią jeszcze
przed występem. Poprosił Martina o pomoc, sam by ni dał rady. Mart podjechał
starym pikapem, a Kev wyprowadził dziewczynę ewakuacyjnym wyjściem i wrzucił do
samochodu, ale bardzo delikatnie by nie uczynić jej żadnej krzywdy. Ruda Marika
sądziła, że chodzi tylko o okup, nie bała się więc. Jej ojciec był bogaty, a
dla niej taniec był hobby i sposobem na rutynę i nudę perfekcyjnie bogatego
świata. Dlatego tez piła, ćpała i uprawiała przypadkowy, często byle jaki seks.
Daniel, ten który nigdy nie
chciał się ustatkować. Zajechał pod kościół, niemal wjechał motocyklem do środa
podczas trwania mszy świętej.
– Niech ksiądz nam udzieli
ślubu! Jesteśmy zakochani. Zaraz tu zjawi się mój młodszy brat z naszymi
dokumentami, to sprawa życia lub śmierci! – wykrzykiwał artysta nadal ubrany na
neonowo, z turkusowym kaskiem w dłoni.
– Daniel? Nie wierzę, uczyłem cię
religii. Pamiętam cię.
– Świetnie, to udzieli nam
ksiądz ślubu?
– Nie byłeś na ani jednych
zajęciach. Pamiętam tylko tych którzy unikali mnie jak diabeł wody święconej.
– Chcę się nawrócić, nie może
ojciec tego zabronić, zakazać, stać mi na drodze. Błagam, uklęknę.
– Klękaj idioto, zaraz tu
przybędzie policja – poganiała go Amanda.
Daniel klęknął, ona również.
– Mam dokumenty! – wbiegł
Nataniel. Nagle przystanął, jakby dopiero co zdał sobie sprawę z tego, że jest
w kościele. Przeżegnał się kulturalnie, tak jak wypadało. – Podpis rodziców,
urząd, wszystko załatwiłem – dodał podając dokumenty na ręce ojca Dariusza.
– Nie powinienem tak bez
zapowiedzi.
– Natanek, wyskakuj z kasy –
szepnął bratu do ucha Daniel, który już powstał z kolan.
– Ale jak to, dlaczego? –
dopytywał nie rozumiejąc.
– Jak to, to ty nie wiesz? I to
jest twój brat? – zakpiła Amanda.
– Jak i co łaska będzie większa
durniu, to i zapowiedzi się przyspieszy – wysyczał bratu do ucha Daniel.
– Aha – skwitował Nataniel.
Ceremonia ślubna obyła się, była
bardzo przyspieszona, a młodym zakochanym obrączek użyczyło jakieś starsze
małżeństwo już na samym krańcu swego żywota.
– Nam już się nie przydadzą,
niedługo, oby wam posłużyły – rzekła przebiła, siwa kobieta.
– Dziękuje pani – powiedział z
uroczym uśmiechem Daniel.
– Wszystkiego najlepszego na
nowej drodze życia, chłopcze – powiedział mąż tej kobiety.
W końcu padły te słowa „możesz
pocałować pannę młodą” Daniel oczywiście pocałował już po samym „możesz” i
całował aż do „młodą”. I w ten czas wtargnęła policja do tego świętego miejsca.
– Amanda Zoltan, pójdziesz z
nami – zawołał jeden z funkcjonariuszy.
– Dlaczego? – zapytał Daniel
pewny siebie.
– Została umieszczona w ośrodku
dla trudnej młodzieży, tylko jej prawni opiekunowie…
– Bla, bla, bla – przerwał im
Daniel. – Stek bzdur. Nigdzie jej nie umieszczałem. Jestem pełnoletni. Amanda
Zoltan, to już Amanda Eldani, moja żona. Odpowiadam za nią.
Porucznik spojrzał na swoich
towarzyszy, niedowierzał.
– Jestem prawnikiem, mój brat ma
całkowitą racje. Rodzice tej piętnastolatki wyrazili zgodę na ślub, mamy to na
piśmie. Ksiądz jak i urząd, wszystko legalnie. Nie macie prawa więc zabierać
jej do zakładu zamkniętego, bez zgody mojego brata. Żegnamy panów. Tu są dokumenty.
– Nataniel wyciągnął jakiś stek papierzysk z białego neseseru. – Możecie je zatrzymać,
mam kilka kopi – dodał z wyższością, po czym wskazał swojemu bratu i jego
małżonce wyście z kościoła. Naturalnie przy samym wyjściu jako jedyny się odwrócił
i uczynił znak krzyża.
Pamiętaj, że każdy komentarz jest zachętą do tworzenia Instytutu Idealnych dalej :)
Pamiętaj, że każdy komentarz jest zachętą do tworzenia Instytutu Idealnych dalej :)
Póki co jest nietuzinkowe i zabawne. Spodziewałem się czegoś sztywnego, zmanieryzowanych chłopców, a tu widzę, że mają charakterki i to bardzo nakreślone.
OdpowiedzUsuńPóki co moja opinia to tak:
Kevin - sztywny i taki strasznie chłodny
Daniel - zabawny, trochę szalony jak to artysta
Nataniel - w czepku urodzony, szczęściarz umiejący cieszyć się życiem
Martin - spokojny, taki bardzo spanowany
Lukas - tego nie mogę rozgryźć, wydaje się, że dużo wymaga od samego siebie, więc będzie wymagał też od innych, ale mogę się mylić.
Czekam na rozwój wydarzeń, bo może będzie to coś innego, bo pomysł bardzo nowatorski.
Interesują mnie też dziewczyny, mam wrażenie, że oni się w te pary tak dobrali, jakby się niedobierali. Tak niepasująco do siebie :)
Prolog mnie zaciekawił na tyle,że zacznę tu zaglądać.Masz ciekawy pomysł na historię tych młodych ludzi.Czekam na kolejną część :)
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie, czekam na kolejną część. :-)
OdpowiedzUsuńCzytałam to dwa razy, i bohaterowie jeszcze mi się mylą :) ale zapowiada się ciekawie:)
OdpowiedzUsuńA.
Całkiem wciągające to opowiadanie. Pisz dalej :)
OdpowiedzUsuńLisiczka
Zaciekawiło mnie, teraz czekam na kolejne części, dopiero wtedy będę w stanie to ocenić :) E.
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie, bohaterowie jeszcze mi się mylą ale mam nadzieje ze po paru opowiadaniach przestaną :)
OdpowiedzUsuń